Nazywane drugorzędnymi świątyniami
konsumpcji, odzieżowym rajem, miejscami do zaspokajania modowych rozkoszy –
mowa tu o sklepach z używaną odzieżą. Popularny ciucholand to jedna z wielu
nazw wspomnianego sklepu, często pojawiająca się na jego szyldach. Ten termin
wywodzi się z połączenia dwóch słów: ciuch, – czyli potoczne określenia
ubrania, oraz angielskiego land – oznaczającego krainę, ląd, czy teren. Jeszcze
nie dawno innymi znanymi nazwami tychże sklepów były Lumpeks, Szmateks, Szperak
czy Szpermel, dzisiaj coraz częściej zastępowane są Second Handem, określeniem
znów zaczerpniętym z angielskiego, nadającym nazwie prestiżu i brzmiącym
bardziej elitarnie.
Tak,
więc Second Hand to placówka handlowa, której główną działalnością jest
sprzedaż używanych ubrań oraz innych produktów krawieckich. Odzież w pierwszej
kolejności jest sortowana, następnie wyceniana, bądź nie i dzielona na rzeczy
sprzedawane na sztuki oraz te sprzedawane na wagę. Ceny są zróżnicowane,
najczęściej towar jest najdroższy w dniu dostawy, a jego cena ulega
zmniejszeniu w miarę „przebrania”, czyli im później po dostawie odwiedzimy
sklep, tym tańsze rzeczy tam znajdziemy, ale i te jakościowo słabsze.
Jeśli
chodzi o historię second hand’ów, to ich powstanie przypada na lata 60. XX
wieku w zachodniej Europie. Głównym ich celem była sprzedaż ubrań używanych i
tanich dla osób ubogich, jednak wzrost zamożności społeczeństwa ani ogromny
wzrost dostępu do różnorodnych ubrań, nie zmniejszyła ich popularności. Zawdzięczają
ją one jednak nie tylko niskim cenom, ale przede wszystkim dzięki temu, iż
można w nich znaleźć cały wachlarz różnorodnych ubrań, z różnych zakątków
świata, często oryginalnych, niepowtarzalnych, dzięki którym można stworzyć
jedyne w swoim rodzaju stroje, których nie znajdziemy w normalnych sieciowych
sklepach z odzieżą. To wskazuje na to, jaką przemianę przeszedł charakter tych
sklepów i zdobył nową grupę docelową klientów. Dla osób wywodzących się z
wyższych klas społecznych, kupowanie second hand’ach dawno przestało być
„obciachem” a stało się swoistą modą i nie ma żadnego związku z finansową
koniecznością.
Dzięki takiej popularności zakupów w second handach, można wyraźnie zauważyć
wytworzenie się swoistej kultury tych miejsc. Począwszy od rytuałów kupowania,
a kończąc na tradycjach, zasadach, czy rolach, specjalnych systemach sprzedaży
i kupna. Zazwyczaj dzień dostawy ubrań do sklepów wyznacza termin największych
walk i wojen, zażartych bitew, polowania na najcenniejsze łupy. Już o wczesnych
godzinach porannych tego dnia, przynajmniej dobre pół godziny przed otwarciem
sklepu, przed nim ustawia się długa kolejkach zgłodniałych „super ciucha”
klientów. Kolejka ta jest zjawiskiem już powszechnym i przez wielu porównywana
do tych rodem z PRL-u. W sklepie, więc o godzinach porannych panuje prawdziwy
chaos. Aby przetrwać bój i wyjść z niego zwycięsko z pełną siatą oryginalnych
ubrań, najlepiej tych z markową metką, prawie nowych i modnych, trzeba mieć
silne łokcie, dużo sprytu, ostry język i wystarczy poddać się rosnącej
adrenalinie. Tak prezentuje zakupy w ciucholandzie jedna z dziennikarek: „Pobyt
w second-handzie zaczyna się nerwowo. Rozglądając się pobieżnie, widzimy tylko
hałdy kolorowych materiałów, stosy ciuchów na wagę albo „wszystko za 5
złotych". Jak się w tym połapać? Obok ciuchy na wieszakach, (czyli
droższe), przypominają ubrania z „normalnego sklepu".
- Ale koneserzy nie biorą ubrań „z
wieszaka" - zdradza 22–letnia Weronika- studentka. Mówi o sobie
„szperaczka". - Lubię ten moment, kiedy zanurzam ręce w pudle i znajduję
spodnie niedostępnej na polskim rynku firmy GAP.
Co sprawiło, że ludzie masowo rzucili
się na sklepy z używaną odzieżą? - Ja akurat mam po prostu takie hobby:
chodzić, szperać, przerzucać wieszaki. To już chyba uzależnienie. Jestem w
ciucholandzie kilka razy w tygodniu. Za każdym razem wracam z naręczem ubrań.
Ale to zakupy czasochłonne. Czasem trzeba przerzucić tonę ciuchów, zanim
wyhaczy się coś fajnego – opowiada 22-latka. W sklepach z używaną odzieżą zaopatrują
się także jej mama i siostra. Bynajmniej nie z braku pieniędzy.
– Wczoraj moja mama wróciła z
ciucholandu z siniakiem. Jakieś babsko chciało wyrwać jej spodnie. Czasem na
takich zakupach dobrze mieć mocne łokcie – opowiada dziewczyna. Weronika
oczywiście ma swoje ulubione sklepy.
Od kiedy chodzenie „na ciuchy"
zrobiło się modne, są sklepy, w których sprzedaje się rzeczy w zasadzie w tej
samej cenie, co w „normalnym sklepie”.
Niektórzy wskazują na wytworzenie się
struktury hierarchicznej sprzedawanej odzieży, a prezentuje się ona mniej
więcej tak: „klasa przyziemna" – najniższa, prezentują ją sprzedawcy,
których towar rozłożony jest na ziemi, na folii. Ubrania są wymieszane, trzeba
dużo cierpliwości, żeby wygrzebać coś fajnego, ale dużym plusem jest cena
ubrań: od złotówki w górę.
Następny jest poziom to „klasa
śródziemna" - czyli stoły i kosze. Tu ubrania są już bardziej
wyselekcjonowane, większość nadaje się do noszenia. Ale rośnie też cena ubrań.
Za lepszą bluzkę trzeba zapłacić nawet 30 złotych – niewielka różnica między
nową.
Oraz najwyższy szczebel hierarchii „
klasa nadziemna" to wieszaki: tu ciuchy są z reguły posegregowane, spodnie
do spodni, a nawet kolor do koloru. Jest jeszcze inny podział ubrań, ze względu
na cenę - dzielą się na "wagi", czyli te, gdzie odzież sprzedawana
jest na wagę i "wyceny", gdzie ubrania są bardziej wyselekcjonowane,
zawieszone na wieszakach i ometkowane.
Kto nigdy nie kupował w takich
miejscach, może się szybko pogubić i zrezygnować, ale nawet tacy mogą znaleźć
pomoc. Nie brakuje instrukcji zakupów, kilku złotych zasad i przepisów na
sukces w polowaniu nowych ciuchowych zdobyczy. Oto kilka z nich: Przepis
pierwszy: „Dużo fantazji, parę groszy i trochę czasu. Jest mnóstwo sposobów na
to, jak szukać, żeby znaleźć. Wytrawni szperacze potrafią przerzucać wieszak po
wieszaku w tempie karabinu maszynowego. Najczęściej łapie się rzecz, której
kolor się spodoba, bo w gąszczu wieszaków trudno najpierw ocenić fason.
Po sposobie, w jaki ktoś szuka ubrań,
można określić, czy wpadł na zakupy tylko dla swoich potrzeb, czy kupuje
ubrania na interes. Właściciele takich mniejszych sklepików są najgorsi.
Najbardziej rozpychają się przy wejściu, najszybciej biegną do wieszaków i
biorą od razu stertę ubrań, nie patrząc nawet, co tam jest. Potem w jakimś
kącie przeglądają, co się nadaje do kupna. Zwykle działają w większych grupach.
Jedna osoba siedzi i pilnuje „łowów", a reszta donosi nowe zdobycze.”
Kolejne porady – czyli, „ Co kupić, czego nie dotykać? Z grubsza wiadomo – to,
co znane. Z metki. Jeśli jest na niej nazwa jakiejś firmy albo marki
powszechnie znanej, nie powinno być problemów. Ale angielska odzież to pułapka,
ponieważ spotkać możemy – bardzo ładne, eleganckie, w dobrym stanie i
perfekcyjnie uszyte z doskonałych materiałów: uniformy, w jakich pracuje służba
w domach arystokratów; „mundurki” szkolne dla dzieci, młodzieży i studentów; stroje
ludowe, niesprawiające wrażenia bycia takimi; stroje klubowe członków klubów i
stowarzyszeń wszelakich, ale też obsługi w nich pracującej; ubrania sportowe
charakterystyczne dla sportów mało u nas znanych i popularnych (polo, krykiet).
Niestety, ubrania te nie sprawiają
wrażenia odzieży „organizacyjnej”. Poza tym nie są jednakowe w całym kraju, a
nas kuszą, bo są doskonale skrojone, perfekcyjnie uszyte i wykończone. Po
prostu solidne. Nie jest jednak łatwo je rozpoznać. Tego trzeba się nauczyć,
dokładnie czytając metki, analizując drobne znaki na odzieży i pytając
znajomych. Niestety, angielska pokojówka na swojej bluzce nie będzie miała
logo, tak jak niemiecki pracownik serwisu mercedesa w Niemczech. Jej funkcję i
pozycję odczytuje się po stroju i jego elementach. Warto, więc dokładnie
przyglądać się odzieży używanej, by nie pójść na elegancką rodzinną imprezę w
spodniach masztalerza albo sukience pokojówki.”
Second handy cały czas przechodzą
metamorfozy, dostosowując się do panujących trendów, udoskonalając swoje
wnętrza ze strony wizualnej jak i praktycznej, starając się zaspokoić potrzeby
klienta każdego typu. Co raz trudniej
znaleźć ciucholand, będący wielką halą z koszami i wieszakami, w którym panuje
charakterystyczny zapaszek. Sklepy te stylizują się na modne butiki, zazwyczaj w
stylu retro. Już co raz rzadziej będzie słychać nazwy lumpeks, ciucholand a
może nawet second hand wyjdzie z obiegu i zostanie zastąpiony ekskluzywnymi
salonami odzieży używanej w stylu vintage. Popularne staje się także,
przenoszenie tych sklepów do Internetu. Lecz jeszcze do ciucholandów zalicza
się także "ryneczki" - najpopularniejsze to te w Sopocie i na
Przymorzu.
Tak, więc kultura second handów rośnie w
siłę i nieustannie się rozwija. Na ten rozwój pozytywnie wpływa wiele
czynników, na przykład wciąż rosnąca moda na second handing w każdej
dziedzinie, (nie tylko, jeśli chodzi o ubrania), ale także wzrost świadomości
ekologicznej społeczeństwa. Popularność tych placówek jest tak duża, że
nazywana jest sposobem na życie, porównywana do dobrego biznesu a przez
specjalistów od uzależnień nazywana nałogiem, w który wpada coraz większa
liczba Polaków a przede wszystkim Polek.